Kupiłam kardamon, naprawiłam spieniacz do mleka. Pewnie dlatego mogę znów pisać.
Teoria "stukać z wysoka w klawiaturę można tylko w dni w kolorze wody do płukania lodowej łyżki, w miejscu, na które nie patrzy sanepid" okazuje się równie naciągana jak zagraniczne wakacje, na które bagaż wypełnia się paprykarzem szczecińskim.
Kiedy mój humor waży 180g, ma kształt naleśnika i fabryczny podpis Grace, jedyne na co mnie stać, to wyczekanie niezręcznej godziny 3:59, kiedy jest już wystarczająco jasno do czytania ubraniowych metek, ale uliczne lampy wciąż grożą mojej brudnej szybie. Wtedy mogę przypomnieć sobie, że nie obejrzałam jeszcze Notre jour viendra, Felicity Jones zawsze wygląda jakby miała zimny nos, a cydr jest w lodówce. Ale nie napiszę i nie powiem nic co może zagilgotać.
Zanim z list rzeczy do zrobienia zabiorę te najczęściej kalkowane, nagrodzę swoje mehsamopoczucie pomyślnie przebiegłą transakcją na Allegro i odliczę 235 Missisipi w kolejce po maliny. Próby wzbogacenia tego cyklu wygenerowane przez moją małą głowę: przelanie oleandrów i wszystkich bezimiennych roślin w fioletowych skrzynkach; jeden z tych filmów rozpoczynających się panoramą gigamiasta; wszechblogowoobecne scones z malinami; próba załatania pierwszego opowiadania.
W najpierwszym sadzam się na dentystycznym fotelu, który swoim lepkoskórzanym dotykiem uodpornił mnie na lęk przed apokaliptycznymi dźwiękami i narzędziami w moich ustach. Nie pamiętam z tych wizyt ani sufitu, ani grzywki pani dentystki ani dźwięków ani załatania kinderkowych dziur na życie, ale pamiętam kręcącego się wnuka, który miał te same pięć lat co ja i jeszcze piękniejszą kolekcję plastikowych Pokémonów.
Od czasu zamknięcia jedynego gabinetu, który nie przygotowywał dzieciaków na arytmię serca, wspomnienie Pokémonów układanych starannie na parapecie podbijane jest jedynie paplaniną rodziecielową, a ja mogę się jedynie domyślać, że chłopiec, tak jak ja, zastąpił intuicję znajomością zakończeń filmów i mając zestaw trzech lodowych smaków, zacznie od najgorszego truskawkowego.
I tylko nie wiem, czy trzyma pod poduszką listę ogwiazdkowanych uczelni, czy zasypia w powyginanych okopconych łyżkach. Czy to i to, plus ukrywana słabość do bycia nieszczęśliwym.
Scones z kremówką i malinami
źródło: The Sophisticated Gourmet
300g mąki pszennej
65g cukru
1 łyżka proszku do pieczenia
szczypta soli
85g zimnego masła w mniejszych kostkach
240 ml schłodzonej śmietany kremówki
1 duże jajko
szklanka świeżych malin
1 rozbełtane jajko
1 łyżeczka cukru
+cukier do posypania
W dużej misce wymieszaj wszystkie suche składniki. Opuszkami palców rozdrobnij w nich masło. Wlej jajko roztrzepane ze śmietaną i zagnieć jak najszybciej na gładką (nie całkiem) kulę. Pracuj z ciastem jak najmniej to możliwe.
Wyłóż je na mocno obsypaną mąką stolnicę/deskę/blaszkę, spłaszcz lekko i wyłóż maliny. Delikatnie przyciśnij je do ciasta. Niezdarnie złóż kilka razy, pamiętając przede wszystkim, żeby w drodze sklejania nie zgubić zbyt wielu malin. Ponownie rozpłaszcz ciasto na grubość 2 cm, podsypując mąką jeśli to potrzebne.
Pozwól ciastu odpocząć przez 15 minut, w tym czasie rozgrzewając piekarnik do 220'C i wyścielając blaszkę papierem do pieczenia. Pokrój masę na 9 kwadratopodobnych ciastobuł lub użyj do tego wykrawaczki o ostrych brzegach (unikaj wyrabiania ciasta w sklejaniu resztek). Ułóż je na papierze. Posmaruj każde z nich jajkiem roztrzepanym z cukrem i posyp dodatkowym, jeśli chcesz.
Piecz 13-18 minut na złotobrązowy kolor.
Scones po ostudzeniu nadają się do zamrożenia.
PS. To idealny przepis na scones, nawet po odjęciu malin. Istnieją tylko dwa sekrety przygotowania: lodówkowe składniki muszą być naprawdę zimne, a praca z ciastem jak najkrótsza. Trzymaj swoje ciepłe dłonie z daleka.