piątek, 1 sierpnia 2014

scones z malinami


22A
Kupiłam kardamon, naprawiłam spieniacz do mleka. Pewnie dlatego mogę znów pisać.

Teoria "stukać z wysoka w klawiaturę można tylko w dni w kolorze wody do płukania lodowej łyżki, w miejscu, na które nie patrzy sanepid" okazuje się równie naciągana jak zagraniczne wakacje, na które bagaż wypełnia się paprykarzem szczecińskim.
Kiedy mój humor waży 180g, ma kształt naleśnika i fabryczny podpis Grace, jedyne na co mnie stać, to wyczekanie niezręcznej godziny 3:59, kiedy jest już wystarczająco jasno do czytania ubraniowych metek, ale uliczne lampy wciąż grożą mojej brudnej szybie. Wtedy mogę przypomnieć sobie, że nie obejrzałam jeszcze Notre jour viendra, Felicity Jones zawsze wygląda jakby miała zimny nos, a cydr jest w lodówce. Ale nie napiszę i nie powiem nic co może zagilgotać.
Zanim z list rzeczy do zrobienia zabiorę te najczęściej kalkowane, nagrodzę swoje mehsamopoczucie pomyślnie przebiegłą transakcją na Allegro i odliczę 235 Missisipi w kolejce po maliny. Próby wzbogacenia tego cyklu wygenerowane przez moją małą głowę: przelanie oleandrów i wszystkich bezimiennych roślin w fioletowych skrzynkach; jeden z tych filmów rozpoczynających się panoramą gigamiasta; wszechblogowoobecne scones z malinami; próba załatania pierwszego opowiadania.

W najpierwszym sadzam się na dentystycznym fotelu, który swoim lepkoskórzanym dotykiem uodpornił mnie na lęk przed apokaliptycznymi dźwiękami i narzędziami w moich ustach. Nie pamiętam z tych wizyt ani sufitu, ani grzywki pani dentystki ani dźwięków ani załatania kinderkowych dziur na życie, ale pamiętam kręcącego się wnuka, który miał te same pięć lat co ja i jeszcze piękniejszą kolekcję plastikowych Pokémonów. 
Od czasu zamknięcia jedynego gabinetu, który nie przygotowywał dzieciaków na arytmię serca, wspomnienie Pokémonów układanych starannie na parapecie podbijane jest jedynie paplaniną rodziecielową, a ja mogę się jedynie domyślać, że chłopiec, tak jak ja, zastąpił intuicję znajomością zakończeń filmów i mając zestaw trzech lodowych smaków, zacznie od najgorszego truskawkowego. 
I tylko nie wiem, czy trzyma pod poduszką listę ogwiazdkowanych uczelni, czy zasypia w powyginanych okopconych łyżkach. Czy to i to, plus ukrywana słabość do bycia nieszczęśliwym. 

 Scones z kremówką i malinami 

źródło: The Sophisticated Gourmet


300g mąki pszennej
65g cukru
1 łyżka proszku do pieczenia
szczypta soli
85g zimnego masła w mniejszych kostkach
240 ml schłodzonej śmietany kremówki
1 duże jajko

szklanka świeżych malin

1 rozbełtane jajko
1 łyżeczka cukru
+cukier do posypania


W dużej misce wymieszaj wszystkie suche składniki. Opuszkami palców rozdrobnij w nich masło. Wlej jajko roztrzepane ze śmietaną i zagnieć jak najszybciej na gładką (nie całkiem) kulę.  Pracuj z ciastem jak najmniej to możliwe.

Wyłóż je na mocno obsypaną mąką stolnicę/deskę/blaszkę, spłaszcz lekko i wyłóż maliny. Delikatnie przyciśnij je do ciasta. Niezdarnie złóż kilka razy, pamiętając przede wszystkim, żeby w drodze sklejania nie zgubić zbyt wielu malin. Ponownie rozpłaszcz ciasto na grubość 2 cm, podsypując mąką jeśli to potrzebne. 

Pozwól ciastu odpocząć przez 15 minut, w tym czasie rozgrzewając piekarnik do 220'C i wyścielając blaszkę papierem do pieczenia. Pokrój masę na 9 kwadratopodobnych ciastobuł lub użyj do tego wykrawaczki o ostrych brzegach (unikaj wyrabiania ciasta w sklejaniu resztek). Ułóż je na papierze. Posmaruj każde z nich jajkiem roztrzepanym z cukrem i posyp dodatkowym, jeśli chcesz. 
Piecz 13-18 minut na złotobrązowy kolor. 

Scones po ostudzeniu nadają się do zamrożenia. 



PS. To idealny przepis na scones, nawet po odjęciu malin. Istnieją tylko dwa sekrety przygotowania: lodówkowe składniki muszą być naprawdę zimne, a praca z ciastem jak najkrótsza. Trzymaj swoje ciepłe dłonie z daleka.

 

niedziela, 16 marca 2014

16.03.2014

Odkąd w blaszanym piórniku znajduję, z rozczarowaniem nad samą sobą, już tylko cyrkiel i zakrętkę od markera, który nigdy nie był mój, wszystkie inne pisadła rozkładam namiętnie w strategicznych miejscach. Ufam sobie w kwestii ilości drożdży potrzebnych na 350g mąki, pamięci do zatrzaśnięcia kluczy i świadomości, że jedna porcja szarlotki to za mało.

Ale kiedy tłumaczę sobie samej nie zapisuj, przecież twoja głowa to zmieści, mogę od razu unieść ręce w geście największej winy. Nie zmieści, zgubi jak zeszłoroczne kasztany ze wszystkich kieszeni, zaleje symbol ważności dzisiejszą listą zakupów lub myślami o strukturze waty cukrowej.

Długopisy, pióra i ołówki chciałabym nosić jak biżuterię. Kupię ich więcej niż wsuwek, zostawię przy poduszce, na parapetach, w tajemnych torbowych zagłębiach i tam, gdzie rzucam kurtkę zamiast odwiesić ją od razu na wieszak. 

Zapiski są już nie tylko na biurowych kartkach w kolorze przewoskowanej cytryny. Ze względu na niezdrową ilość słów przypadkowo rozrzucanych, wprowadziłam system porządkujący zwalnianie maszyny wyrzucającej.

 Kategoria: organizer (bardzo zgubna nazwa). W ciemnośliwkowej oprawie, z małą notką obcego pisma, której istnienie sprawdzam za każdym razem, kiedy mam go w rękach. Na wypadek, gdybym tylko ją wymyśliła.

Zimno mi, jak na Ciebie patrzę. Nie ma dziś dla mnie słów, w których naturalny impregnat "dramatyzm" byłby widoczny bardziej niż tu. Być może Babcia naprawdę miała na myśli tylko brak czapki na mojej głowie zimą albo zmarznięte na fioletowo usta, po godzinnych próbach ustania na rękach pod lodowatą wodą jeziora. Nie wiem.
Ale widzę to zdanie w ustach chłopca, lecące wraz z dymem papierosa do dziewczęcia o bladych policzkach i długiej grzywce, wzdrygające nią zupełnie jak pękająca porcelana tuż za plecami. Widzę tę parę oczywiście z miejsca scenarzysty filmu, którego nigdy nie zrobię. Tylko, że im na pewno nie chodzi o Celsjusza.


Kategoria: telefon. Przykładnie praktyczny, kiedy gubię korale wypełnione tuszem lub jeśli comfort zone pokrywa się perfekcyjnie z Wi-Fi. Trzymać można tu nie tylko zdjęcia czubków butów, tramwajowy rozkład jazdy,  ale także haniebną historię zamówień pizzy.  Pomocna w tym ostatnim, Foodpanda, może stać się foodgawkerem z działającym przyciskiem “Chcę to teraz, o tu, u mnie, TERAZ.” Do zanotowania, zapamiętania, wypróbowania. Wypróbowania aplikacji, turboszybkiego dowozu i wszystkich naleśników z oferty.

Kategoria: Pan Kalendarz. To miejsce na czas przyszły wszystkich czasowników, jakie przyjdą mi do głowy. Na niezgubienie daty finałowego sezonu Wilfreda, repertuaru kina Muza i szlaczek pod listą zaplanowanych prezentów. Na krzykliwy napis CIASTKA CZEKOLADOWE Z KOKOSEM opatrzone datą sprzed kilku tygodni. O te, o których niżej.


Czekoladowe ciastka z masą kokosowo-karmelową
125g masła, pokrojonego w kostkę
80g cukru pudru
150g mąki pszennej
5 łyżeczek mąki ziemniaczanej lub kukurydzianej
2 czubate łyżki gorzkiego kakao
2 żółtka

nadzienie:
100g cukru
łyżka masła
ok. 1/4 szkl. śmietany kremówki
50-100g wiórków kokosowych

Składniki na ciastka zmiksować w food-procesorze. Zawinąć folię i schłodzić pół godziny. Po tym czasie odrywać kawałki (jednak kulka=1 czubata łyżeczka), formować kulki i układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, lekko spłaszczając. Piec 5-8 minut w 180'C. Przestudzić.
Nadzienie: na patelni z grubym dnem wymieszać cukier i 3 łyżki wody. Wstawić na średni ogień i od tego czasu nie mieszać (można kołysać patelnią). Kiedy masa zacznie zmieniać kolor, dodać masło. Kiedy cukier całkowicie się rozpuści i nabierze karmelowe koloru - wlać śmietankę. Zmniejszyć ogień i delikatnie mieszając, trochę zredukować, jak sos. Zdjąć z ognia i do jeszcze ciepłej wmieszać wiórki. Ciastka przekładać kokosową masą. 






piątek, 24 stycznia 2014

Zestaw specjalny na styczniową anestetyzację.


Internetowy ośrodek Wernickiego dopadły zaburzenia pośledniości. Humory styczniowe gęstnieją jak niedokręcony lakier do paznokci i chyba ktoś bawi się nasyceniem, tak jak ja bawiłabym się w studiu nagraniowym wszystkimi przyciskami. Zanim f.lux wyda firmowe okulary, ratuję się z martwoty estetycznej tym wszystkim, co niżej.

(Pracuję też nad listą czynności ulubionych, ale utknęłam na R.
Rysowanie mazakiem na nadgarstkach, rogach kartek i czole pani z okładki gazety telewizyjnej, mrozem na szybie, łyżeczką w cukierniczce, językiem na krwinkach. )


 1. HER
 Kilka dni po projekcji w najmniejszym kinie świata (to pod pościelą w groszki), "Her" nadal siedzi pod skórą (a właściwie tam gdzie telepie najmocniej, kiedy przebiega się na czerwonym albo zakochuje). Spike Jonze przy pisaniu rozklejał symboliczne notatki i na jednej z nich widniało "Jamba Juice". Od siebie dodałabym żółte karteczki z "Film roku", "PHOENIX PHOENIX PHOENIX" i "Kropelki". Spike wziął do serca scenariuszowego je wszystkie. Klatkowe smoothie wtuliło mnie mocniej w fotel i splamiło myśli na owocowo. 

Ps. Tak powinny wyglądać trailery. (Winą za zepsucie mi wizji każdego standardowego, obarczam Pablo Francisco.) 



2. SPLĄTANE SŁUCHAWKI

 3. WĘGLOWODANY
Miodowy chlebek bananowy
 3 bardzo dojrzałe banany, rozgniecione widelcem
1/2 szklanki masła
1/2 szklanki miodu
1/2 szklanki brązowego cukru
2 jajka
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/3 łyżeczki cynamonu (nawet gdybym była uczulona, dodałabym więcej)
 1/4 łyżeczki soli
1 i 1/4 szklanki mąki
1/2 płatków owsianych
1 szklanka posiekanych orzechów (dowolnych lub w ogóle)

Wszystko oprócz mąki, płatków i orzechów - zmiksować. Dodać przesianą mąkę i płatki i delikatnie, niedbale wymieszać. Mogą pozostać grudki. Wmieszać tak samo orzechy. Przełożyć do foremki wyłożonej papierem do pieczenia i wstawić do piekarnika nagrzanego do 170'C. Piec 45-55 minut, do suchego patyczka. Najlepsze parzące, rozlatujące, z lodami i Nutellą.