może i niepotrzebnie, ale mam wenę. to napiszę słów kilka ;) subiektywnie, rzecz jasna.
Będzie tylko o 4 filmach. Bo tylko te z obejrzanych ostatnio dotarły do mnie. A raczej zainteresowały. 2 pozycje, o których słyszeliście pewnie mnóstwo razy. W radiu, w telewizji, w internecie zerknęliście.
Za pewne obejrzane już przez wszystkich, ale pomysł na tego posta zrodził się już dawno, a próbuję pracować na postanowieniami, więc będzie ;).
Tak wiem...kompletnie nieaktualny. Ale tak się złożyło, że go ominęłam w grudniu 2009, więc napiszę. Bo warto. Zacznijmy od tła, którym często sugeruję się wybierając, czy film podobał się mi, czy nie < tamtaramtam> : muzyka. Absolutnie trafiona w moje gusta. Muszę znaleźć soundtrack, bo nadal w głowie (tydzień po obejrzeniu) brzmią mi niektóre piosenki. Była Feist...było mnóstwo, miłych dla mojego ucha, melodii. Następnie: Zooey Deschanel. Dla mnie genialna. Nie tylko aktorka, ale i wykreowana przez nią postać. Te stroje, ten uśmiech, to znamię w kształcie serduszka... W każdym bądź razie 'love it!'. Josepha Gordon-Levit'a pamiętam m.in. z Incecpji, (która przy okazji wspominając sprawiła, że sama się sobie dziwię, że taki film mi się spodobał...), w której jego postać była zupełnie inna, a może jednak nie tak bardzo ? W końcu również zakochany. w każdym bądź razie gra aktorska również na plus. Dalej : cudowne kadry. Naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. I ta scena w Ikei (z moją paterą ;)...
Będzie tylko o 4 filmach. Bo tylko te z obejrzanych ostatnio dotarły do mnie. A raczej zainteresowały. 2 pozycje, o których słyszeliście pewnie mnóstwo razy. W radiu, w telewizji, w internecie zerknęliście.
Za pewne obejrzane już przez wszystkich, ale pomysł na tego posta zrodził się już dawno, a próbuję pracować na postanowieniami, więc będzie ;).
Jeden z dwóch, wspomnianych wyżej. Popis polskich producentów (dzięki za informacje vegelicious! )...Przyznaję, że nie mam w zwyczaju oglądać filmów, o których media przypominają z każdej strony. Świetny, zabawny, komedia roku... Ile razy czytałam takie opinie, a znudzona obrazem wychodziłam z kina. Albo i dotrwałam do końca, a potem narzekałam (przepraszam, którzy byli na mnie skazani w tych momentach ;). Zauważyłam, że często filmy, o których nie wspominają w kolorowych gazetach bywają perełkami, bynajmniej dla mnie. Ale o tym niżej i później. Wróćmy do filmu: ten jednak obejrzałam. I nie żałuję. Nie wyszłam z kina. Wszyscy mówili o wspaniałej roli Firth'a, więc przyznaję - nieźle. Można nawet przez chwilę uwierzyć, że ten człowiek naprawdę ma problemy z mową... Ale najbardziej spodobała mi się postać Lionela, w którego wciela się Geoffrey Rush, nieznany mi wcześniej. Zabawnie, konkretnie, bez znienawidzonych przeze mnie mdławych dialogów. Z bólem przyznaję (no nie przesadzajmy...ale z 'about me' wiecie pewnie, że nie lubię tego co lubią wszyscy), że film mi się podobał. Bez owacji na stojąco, ale zdecydowanie coraz rzadziej pojawiają się takie filmu, nakręcone w ciekawy sposób.
Kolejny, którzy wszyscy już obejrzeli... Ale cóż, będzie ;). Stwierdziłam, że to film o presji i destrukcji. Które Portman pokazuje w taki sposób, że sami je chwilami odczuwamy. Zatracamy się razem z nią. I dlatego myślę, że należy się Oscar. Ale zobaczymy w niedzielę (?). Spodobał mi się też fakt, że Natalie Portman chciała jak najwięcej scen zagrać sama. Łatwo wychwycić, gdzie pojawiła się dublerka, ale naprawdę nie jest tego dużo. Przyznaję, że myślałam, że ten film będzie trochę inny, a nawet gorszy. Sądziłam, że będzie bardziej cukierkowo, choć przez pierwsze 10 minut filmu tak było. Potem jednak z każdą kroplą krwi motyw się zmienia. I to mi się spodobało. choć film mną nie wstrząsnął (może tak troszeczkę), to rozumiem skąd ten rozgłos.
Kolejny znudzony pracą producent (!;) zajął się tym tytułem, ale nie zmienia to faktu, że mi się podobał. Pewnie kojarzycie Sama Mendesa, który z kolei kojarzony jest najczęściej (trafnie ;) z American Beauty. Więc jeśli lubicie ( a nawet nie) tego typu filmy to i ten się Wam spodoba. Konkrety: film o ludziach, którzy szukając swojego miejsca, niepotrzebnie sugerują się wyborami innych. Może chwilami banalny, ale czasem i taki banał warto obejrzeć. Co prawda niektóre rodziny i sytuacje trochę przerysowane, ale taki już urok amerykańskich filmów ;) ( a może i nie ? ).
Ciekawostka: film ten w Polsce miał swoją premierę 11 lutego tego roku, czuli iście walentynkowa pora, a na świecie -
5 czerwca 2009 (?!?!?!). Ludzie sami proszą się, aby być do tyłu.... :) Podsumowując, jeśli macie ochotę na niezobowiązujący film na miły wieczór to dobrze trafiliście .
Tak wiem...kompletnie nieaktualny. Ale tak się złożyło, że go ominęłam w grudniu 2009, więc napiszę. Bo warto. Zacznijmy od tła, którym często sugeruję się wybierając, czy film podobał się mi, czy nie < tamtaramtam> : muzyka. Absolutnie trafiona w moje gusta. Muszę znaleźć soundtrack, bo nadal w głowie (tydzień po obejrzeniu) brzmią mi niektóre piosenki. Była Feist...było mnóstwo, miłych dla mojego ucha, melodii. Następnie: Zooey Deschanel. Dla mnie genialna. Nie tylko aktorka, ale i wykreowana przez nią postać. Te stroje, ten uśmiech, to znamię w kształcie serduszka... W każdym bądź razie 'love it!'. Josepha Gordon-Levit'a pamiętam m.in. z Incecpji, (która przy okazji wspominając sprawiła, że sama się sobie dziwię, że taki film mi się spodobał...), w której jego postać była zupełnie inna, a może jednak nie tak bardzo ? W końcu również zakochany. w każdym bądź razie gra aktorska również na plus. Dalej : cudowne kadry. Naprawdę zrobiły na mnie wrażenie. I ta scena w Ikei (z moją paterą ;)...
To historia o dziewczynie i chłopaku. Lecz nie jest to historia miłosna.
Dodam jeszcze, że wszystko zostało ujęte tak jak powinno. Więc jeśli jeszcze nie obejrzeliście tego filmu (jakim cudem ? ;), a lubicie takie proste-nieproste historie w pięknej oprawie - to obejrzyjcie, koniecznie.
Bonus dla tych, którzy już obejrzeli, albo planują w niedalekiej przyszłości, a o duecie Zooey w 'She & Him' już słyszeli, proszę bardzo:
P.S. Miła wiadomość, o której dowiedziałam się o 22:22. Przez spostrzegawczych fanów kulinarnych blogów, już pewnie zauważona, a dla całej reszty, niech pozostanie słodką niespodzianką... ;)
dwa ostatnie filmy bardzo w moim guście, gdy mam ochotę obejrzeć coś prostego, miłego dla oka. bo zazwyczaj wybieram filmy trudne, smutne ale dla odprężenia warto sięgnąć po coś milszego (;
OdpowiedzUsuńjeśli chcesz to mogę podesłać na maila listę z soundtrackiem lub kilka dźwięków ostatniego filmu (500). cała ścieżka dźwiękowa jest godna polecenia, dla mnie muzyka w filmie jest tak samo ważna jak obraz. skrobnij do mnie maila, bo nie znam Twojego. dobranoc.
Jeżeli idzie o tłumaczenie tytułu filmu, zajmuje się tym producent a nie tłumacz, więc zazwyczaj te tytuły są tak nietrafione, a wielu tłumaczy obruszyłoby się na to co napisałaś (wiem, bo znam jedną tłumaczkę :).
OdpowiedzUsuńwidziałam "Czarnego Łabędzia" świetny! i "(500) Days ..." cudowny!
OdpowiedzUsuń"Jak zostać królem" chciałam obejrzeć, w kinie, chyba się nie uda :( poczekam więc prawdopodobnie na DVD, a tego czwartego nie kojarzę (ups), muszę poczytać ...
pozdrawiam ...
Mru ♥ ,
OdpowiedzUsuńJa też się zawsze uczepię trudnych filmów, więc pomyślałam, że mała odmiana mi nie zaszkodzi ;).
Już skrobię ! .
vegelicious,
Nie miałam pojęcia, więc już zmieniam. Przeproś proszę ode mnie tę (;)) tłumaczkę, dobrze ? ;)
magdalena,
Sprawdź też może jakieś małe kina, u nas jest jedno i wszystko leci z kilkumiesięcznym opóźnieniem, więc może jeszcze być ;).
Pozdrawiam !
Spoko :). Sama o tym nie wiedziałam, ale warto mieć świadomość żeby nie popełić jakiejś gafy :). Pozdrawiam kinomankę :).
OdpowiedzUsuńPs: Akurat wszystkie cztery filmy znalazły się jakiś czas temu na mojej liście to see, widziałam łabędzia (trochę się uśmiałam w kinie, chyba jestem dziwna, ale muszę przyznać, że przez cały seans nie spojrzałam na zegarek, co znaczy że film mnie wciągnął). A na pozostałe czekam i liczę na to, że szybko będę miała okazję je obejrzeć :).