czwartek, 18 sierpnia 2011

everything is illuminated

Ostatnio nie dzieje się dużo, ale i tak więcej niż zwykle.
Dni upływają mi na
  • kolekcjonowaniu ugryzień komarów i ran po zabawach z kotem
  • długich wodno-rowerowych wypraw
  • czytaniu po raz 496782739-ty Dziennika Bridget Jones (i innych książek, ale Bridget bije rekord)
  • szukaniu staroci w komisach (Babcia podchwyciła temat i w tym miejscu chciałabym jej podziękować za bladoniebieski misiowy kubek ze smoczkiem (?!) tak jak gdzieś jedziesz... )
  • nieodliczaniu dni i zatrzymaniu się na 12 lipca w kalendarzu
  • utwierdzeniu się w przekonaniu, że wrzesień będzie ciepłym miesiącem (i częściowe pogodzenie się z tym)
  • planowaniu co zrobię, choć wiem, że i tak tego nie zrobię
  • wyjątkowo krótkim czasie spędzonym w kuchni (trwającym dokładnie tyle ile ekspres robi mocchę )
  • klikaniu Favourite i Like w nadmiernych ilościach
  • mimo codziennego obowiązkowego blogowego seansu, nie napisania żadnego konkretnego posta (a komentarzy sporadycznie)

    Może trochę  nagięłam prawdę co do punktu związanego z kuchnią, bo zdając sobie sprawę o czym miał być ten post (uświadomiłam sobie to mniej więcej jak zobaczyłam załadowane zdjęcia) okazało się, że upiekłam kilka  bochenków chleba. Niektóry z nich były rustykalne (ładniej brzmi niż niekształtne, prawda ? ), mocno omączone, koślawo ponacinane, ale równie pyszne jak te prosto z keksowej foremki.
     Cały fenomen domowego chleba (podkreślam - u mnie) polega na tym (oprócz oczywistości jaką jest sam smak), że nie ma go zawsze. Często zdajemy się na bliską piekarnię, która niezwykle ułatwia nam życie, sprzedając całkiem niezły chleb na zakwasie (mój faworyt to ten ze śliwką), ale nie tylko.
    Sama nie potrafię stwierdzić dlaczego nie żywimy się wyłącznie tym domowym. Może dlatego, że wtedy ujawniają się w nas najwięksimiłośnicychlebaever i nie potrafimy się pohamować? A może, że korzystając z (nie ukrywajmy) jednych z niewielu i myślę, że nie będzie ich sporo, słoneczniejszych dni, nie mam ochoty rozgrzewać piekarnika, a przy okazji całej kuchni, do temperatury 250'C ? Te rozmyślania pozostawię na niezwykle edukujące i rozwijające lekcje religii, kiedy to w przerwie zdawania obowiązkowych modlitw, oglądamy filmy (pierwszy z brzegu jaki sobie przypominam - Galerianki). Wybaczcie, nawiązywanie do szkoły wychodzi jakoś tak... samoczynnie.
    Sandwich
    Nie mogę jednak ukryć faktu, że domowe pieczywo to magia. Coś jak miłość do przygód Harrego Pottera (choć ja akurat jej nie podzielam, ale podobno można to porównywać ;). Z jednej strony cieszymy się każdym kęsem (chwilą w kinie czy z książką w ręku), a z drugiej czujemy nieunikniony koniec (czy tylko ja miałam atak śmiechu na końcu ostatniej części Pottera? Z góry przepraszam fanów. ).

    Chleb, który widnieje na zdjęciach zrobiłam już dawno (choć w wakacje to pojęcie względne, zresztą nie tylko w tym okresie), z przepisu Daniela Stevensa(kojarzycie River Cottage? ), a znalazłam go na Moich Wypiekach. Odsyłam Was po oryginał, a moje modyfikacje polegały na dodaniu 10g świeżych drożdży podczas zagniatania ciasta właściwego, przez co skutecznie skróciłam czas oczekiwania na gotowe bochenki (pierwszy raz rósł ok. 1/5h, a  drugi niecałe 40 minut ). Zamieniłam też mąkę, używając mieszanki pszennej, żytniej i pełnoziarnistej. Chleb utrzymuje świeżość, choć oczywiście to nie ma znaczenia, jeśli znika tak szybko jak u nas. Jest miękki, skórkę ma chrupiącą, jest dokładnie taki, jak wyobrażacie sobie domowy chleb.

    Kanapki, które z niego powstały prezentowały się jak na zdjęciu powyżej. Do takiej kombinacji zachęcił mnie Kornik, prezentując te cuda.  Burgery zrobiłam właśnie z jej przepisu. A pesto powstało z pietruszki i pestek słonecznika.  Wszystko razem wegańskie, bardzo syte, a przede wszystkim pyszne.



    15 komentarzy:

    1. U mnie czas w kuchni bardzo sie skrocil. To chyba to lato (u nas w Oregonie wyjatkowo piekne w tym roku)...no i nie chce mi nic pichcic.
      Chlebek fajny ale kanapka z niego jeszcze lepsza:)
      Ostatnio zrobilam pesto na szybko z pietruszki, koperku i podprazonych platkow migdalowych (+oliwa) - pyszne!

      OdpowiedzUsuń
    2. Prześliczny wyszedł Ci ten chlebek i uwielbiam takie burgery :D

      OdpowiedzUsuń
    3. A ja nie chodzę na religię! ^^ Mogę wykorzystać okienko na naukę i potem mam w domu mniej do roboty :)
      Ładny chlebek ;). Mogłabym się żywić cały czas domowym chlebem, gdyby mojej mamie czasem chciało się taki upiec. Niestety tylko ja mam chęć na takie "wydziwianie", jak to u mnie w domu określają, więc od pieczywa jestem ja.
      Nigdy nie robiłam pietruszkowego pesto, chętnie spróbuję, tylko muszę kupić nowy blender

      OdpowiedzUsuń
    4. Ooo, widzę że nie tylko ja mam ostatnio "fazę" na domowe chleby. :D "Magia" - całkowicie się z tym zgadzam. :)

      OdpowiedzUsuń
    5. Agnieszka, dobrze wiedzieć, że nie tylko mnie dopadło kuchenne lenistwo! Oprócz chleba produkuję również hurtowo lody ;). A pomysł na pesto bardzo mi się podoba! Spróbuję przy najbliższej okazji ;).

      slyvvia, dzięki!

      kikimora, gdyby nie to, że mamy naprawdę świetną katechetkę, to też bym zrezygnowała, ale kryję się ze swoim ateizmem i mam dodatkową ocenę na świadectwie ;). Wiem, paradoks, ale na razie mi z tym dobrze ;).
      Moja mama za to twierdzi, że nikt nie zrobi tego lepiej ode mnie, więc po co ona ma się za to zabierać ;). Pozdrawiam!

      ~Chuck, swoim postem przypomniałaś mi o zaległym przepisie do wypróbowana. Wciąga, prawda? ;)

      OdpowiedzUsuń
    6. Chlebek wyszedł cudny! ;-)
      Mam ochotę na takiego domowego burgera. ;D

      OdpowiedzUsuń
    7. Rozbroiłaś mnie... :))
      Jak najdzie mnie melancholia następnym razem, to nie sięgnę po naszą ukochaną "Bridget Jones", a po Twojego bloga ;-P

      OdpowiedzUsuń
    8. Mniam! Ależ zgłodniałam! :)

      OdpowiedzUsuń
    9. Uwielbiam takie pieczywo! Pycha! :)

      OdpowiedzUsuń
    10. "Bridget Jones" czytałam raz. Podobnie "W pogoni za rozumem". 'Fajne', jak dla mnie w sam raz na jeden raz (jak to w ogóle brzmi? ;)). "Harry`ego Pottera" lubię. Wróć! Lubiłam, nawet bardzo, kilka ładnych lat temu. Teraz to już tylko sentyment (i nie, nie tylko Ty śmiałaś się pod koniec ostatniego filmu). A smak domowego chleba na zakwasie... Tęsknię za nim ogromnie. Ostatni raz piekłam go... Ojej! Rok temu. To przerażające.

      Pozdrawiam! :)

      OdpowiedzUsuń
    11. Aurora, ty rozbroiłaś mnie swoim komentarzem. Przeuroczym zresztą, dzięki! ;)

      Zaytoon, mnie czasem nachodzi ochota na jakąś zabawną i niewymagającą szczególnych procesów myślowych książkę, a wtedy właśnie sięgam po którąś z części 'Bridget'.
      Dobrze wiedzieć, że moja reakcja była uzasadniona, co do Potter.
      To co prawda nie jest chleb na zakwasie z prawdziwego zdarzenia, ale lubię takie pszenno-żytnie chleby. Ściskam! ;)

      OdpowiedzUsuń
    12. Ta kanapka fantastyczna. :-) A potteromanii też nie jestem fanką.

      OdpowiedzUsuń
    13. O tak, domowe pieczywo to magia. A tu, gdzie mieszkam, to takze jedyna (poza straszliwie drogimi piekarniami) szansa na zjedzenie naprawde dobrego chleba. Gdybym miala zywic sie ta angielska gabka dostepna w supermarketach, wolalabym juz zrezygnowac z chleba zupelnie :)
      A taki swiezy, domowy, pachnacy, chrupiacy... Tak, to jest to!

      OdpowiedzUsuń