Mam kilka miejsc(i sytuacji) świętych. Osiągam wtedy apogeum drobiazgowości i porządku. Wszystko, co w zasięgu wzroku(kiedy mam mniej weny-w zasięgu ręki) ma s w o je miejsce. Nawet jeśli jest to papierek po cukierku. Symetria jest słowem klucz.
Jednak w przeważającej części, którą szacuję na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent z hakiem, rządzi u mnie chaos. To znaczy, tak to wygląda. Wewnątrz dokonuję skomplikowanych obliczeń, przydzielam etykiety, porządkuję szuflady z kategoriami, układam i planuję. Zorganizowany chaos. W który nikt nie wierzy. Ale u mnie, na półce z książkami, w niebieskiej(w czarnej jakby mniej)torebce, w przepiśniku, na stoliku nocnym, na korkowej tablicy, w piórniku, w koszyku z farbami, w holenderskiej puszce z kolorowościami, w szafie, na foremkowym stosiku, w folderach i zakładkach, on istnieje.
Mój system działa sprawnie nawet kiedy robię brownies, a na stole, oprócz zastygniętej karmelowej masy, skorupek jajek rozmiar L, resztek posiekanych orzechów i czekolady, jest mała, parująca czekoladowym zapachem, foremka z ciastem. Obok sos. Do polania.
(w tym momencie osoby na diecie planują pewnie morderstwo. proszę tylko, żeby nie wysyłały mi już listów z pogróżkami. zaskoczcie mnie.)
Czas na punkt kulminacyjny każdego posta, czyli przepis.
Brownie jest najlepsze, bo wypracowane metodą prób i błędów. A najczęściej powtarzanym błędem jest przepieczenie. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Złota zasada brzmi brownies nie piecze się do suchego patyczka. Musi być sprężyste, ale niezbyt miękkie. Czytaj : wyczucie.
Orzechy to opcja. Ale warto. Świetne jest z włoskimi, laskowymi, a pistacje to poezja.
Miodowy sos łudząco przypomina ten toffee. Smak ma jednak charakterystyczniejszy, a dla zaskoczenia dodam, że miodowy. Ultra prosty i szybki. Używanie go tylko do brownie byłoby grzechem, bo co z naleśnikami, ciastkami, lodami, sernikiem i skromnym wyjadaniem prosto ze słoika?
(śmietanka=słodka śmietanka, 30 lub 36%, oczywiście)
Brownie, ah, jeszcze nigdy nie jadłam, jeszcze nigdy nie piekłam.
OdpowiedzUsuńJa to bym je podziurawiła, zależnie od humoru, mniej lub bardziej brutalnie i tym miodowym sosem zalała.
Zapewne mogę go trzymać trochę dłużej w lodówce? z tydzień ? (pewnie tyle nie wytrzyma, w zamrażalniku mam bakaliowe lody, stworzone do tego sosu! <3)
A jak to brownie takie ekspresowe, to...
nie zaczęłam jeszcze robić mojego niewykłego sernika, chyba zaraz pójdę, mam tylko 100g czekolady i ... w tej chwili ogromny dylemat. Oj Holgo, Holgo.
nawet na Twoim zdjęciu widać promienie słońca odbijające się w miodowym, boskim sosie!
Pozdrawiam
i dziękuję, że napisałaś :)
PS wejdź na e-maila! :)
Zauroczył mnie ten sos. Wspaniale to wygląda :D
OdpowiedzUsuńmniam!
OdpowiedzUsuńi swietna piosenka! :D
znakomite brownie, a sos miodowy... mmm... :)))
OdpowiedzUsuńbrownie kocham, więc pożarłabym od razu pewnie pół blaszki. ale sosik intrygujący, będę musiała wypróbować, ostatnio w takich smakołykach (ah to wyjadanie palcem!;)) się lubuję:)
OdpowiedzUsuńbuźka
Brownie to ja uwielbiam, a z takim sosem jeszcze nie próbowałam. Brzmi pysznie;)
OdpowiedzUsuńZaczarowałaś mnie tym przepisem. Z tym sosem wygląda pysznie, wręcz genialnie! Urocze zdjęcia:).
OdpowiedzUsuńfrapujący wpis;)a,w całym tym ferworze plątaniny myśli i dokładnych przeliczeń mas składników wilgotna,czekoladowa kostka!nie powiem,bardzo,bardzo;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
mmmm... sos miodowy ;)
OdpowiedzUsuńAlez ten sos sie smakowicie leje... Slinka mi pociekla! A diety? Na widok takich smakowitosci zapominam o dietach.
OdpowiedzUsuńCo do chaosu, u mnie tez kroluje niepodzielnie. Ale to dobrze, bo w idealnym porzadku zaczynam sie gubic.
UWielbiam brownies. Za smak, za wilgotność.. poezja dla podniebienia :)
OdpowiedzUsuńwygląda tak pychotkowato.
OdpowiedzUsuńŁadny kleksik sosu miodowego...:)
OdpowiedzUsuń