Z blogami nieużywanymi jest jak z dziurą w kieszeni płaszcza. Wypadają z pamięci do czasu, kiedy wsuniesz w nie z zimna dłoń i zaczniesz drażnić nieświadomie nadpruty materiał wskazującym. I wiesz, że kiedyś usiądziesz po powrocie do domu z nitką w ustach, i poparzonymi od herbaty palcami wydziergasz coś nowego.
Z marskości blogowej ratują tylko przeszczepy. Ale nie domeny. Najlepiej mięśnia sercowego. Wtłoczenie do krwiobiegu myśli o dniach w kolorze wiśni* i łącznotkankowy system tęsknoty.
Porzucając encyklopedyczne warkoczyki słowne (tak jak biologię w tym roku szkolnym), zostaje nam osiemnaście centymetrów średnicy ciasta i trochę Twin Peaks. I o ile zwykle słodyczowości każą mi wrócić do embrionalnej błogości i skulenia zmartwień wraz z własną osobą, tak tutaj mamy oklaskiwany wyjątek. Po cherry pie się tańczy.
Owinę się błękitnym aksamitem, napiszę prostą historię o człowieku słoniu i część wymażę swoją głową do wycierania. A to wszystko w przyciemnionym pokoju przy Mulholland Drive. Smacznego, panie Lynch.
Cherry Pie
przepis Leili Lindholm
ciasto:
- 150g zimnego masła
- szklanka pszennej mąki
- 30g cukru pudru
- 1 jajko
- lodowata woda
nadzienie:
- 1 ½ litra wiśni (nie ma potrzeby rozmrażania)
- 85g cukru
- ziarenka z jednej laski wanilii
- skórka i sok z jednej cytryny
- 2 łyżki mąki ziemniaczanej
+ roztrzepane jajko do posmarowania
Mąkę, cukier i masło rozrobić opuszkami palców na kruszonkę. Dodać jajko i zagnieść pospiesznie. Jeśli ciasto będzie się rozsypywać- dodać odrobinę wody i uformować dysk. Owinąć folią i odstawić do lodówki.
Wiśnie, cukier, skórkę i wanilię podgrzewać na średnim ogniu w rondelku. Kiedy zmiękną, ale nie będą się rozpadać i syrop się zagotuje, zmniejszyć ogień do minimum i wlać mąkę wymieszaną z sokiem z cytryny. Podgrzewać chwilę aż sos zgęstnieje. Odstawić do ostudzenia.
2/3 ciasta rozwałkować, podsypując mąką. (na grubość około 5mm) Wyłożyć nim dno i boki foremki (18-22 cm) - jeśli to nie foremka silikonowa, najlepiej będzie wysmarować ją masłem i wysypać mąką/bułką tartą. Wyłożyć ostudzone nadzienie. Resztę ciasta rozwałkować tak samo i wykroić kilka małych dziurek centralnie. Rozłożyć na nadzieniu, mocno docisnąć boki i odciąć nadmiar ciasta. Posmarować roztrzepanym jajkiem (można posypać też cukrem) i wstawić piekarnika nagrzanego do 175'C. Piec na złoty kolor, około 35 minut. Lekko przestudzić przed podaniem. Obejrzeć obie serie z dodatkami. I przeczesać w myślach włosy Lyncha.
*Na te w kolorze pomarańczy mam już rezerwację.
PS. Najciszej jak potrafię, gratuluję Wam i sobie. Jesteśmy właśnie po wpisie, który nie ma w swoim grubym ściegu ani jednego słowa o tym, co dzisiaj. I jutro, i pojutrze.
Nie no, oczom własnym nie wierzę:) Zmartwychwstania spodziewałabym się raczej w okolicach Wielkanocy:D
OdpowiedzUsuńNo tak, oficjalnie urodzę się dopiero jutro. ;)
OdpowiedzUsuńMam dość pierników. biorę! Z filiżanką coffee black as midnight on a moonless night :) fajnie że znów jesteś!
OdpowiedzUsuńJak dobrze, że jesteś! ;)
OdpowiedzUsuńjeszcze pajęczyn wśród koronek nie widać, ale bardzo się cieszę, że znów wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńTak strasznie się cieszę że jesteś...no i zapadłam w ten wpis...pisz,pisz dziewczyno!!! pisz!!! <3
OdpowiedzUsuńI ja się cieszę, że znowu napisałaś. Pięknie ubierasz w słowa, to co innym się nie udaje :) Czekam na kolejnego posta!
OdpowiedzUsuńprzeurocze są te wycięte serduszka w cieście (:
OdpowiedzUsuń