niedziela, 5 maja 2013

Deliver me from reasons why you'd rather cry, I'd rather fly.


Zastanawiam się czy od ostatniego posta zjedliście lody z salmonellą, zmieniliście szkołę, obraziliście szefową, adoptowaliście kota, napisaliście próbną maturę, lecieliście balonem, obejrzeliście film życia, pan w tramwaju nie miał chusteczki, ale sobie poradził, zmieniliście kierunek grzywki czy polubiliście Jennifer Lawrence.

Bezpośrednim powodem mojego dzisiejszego odzyskania blogowego głosu, jest pewnie impuls elektryczności, który przeszedł przez moje ciało przy okazji ocucania laptopa z  hibernacji.
Za każdym razem w ciągu tych kilku miesięcy, kiedy wibrowała we mnie myśl o nowym poście, bałam się przebicia balonu z pomysłami. Zupełnie jakby kryształowy sufit miał roztłuc się nade mną klikając pomarańczowy przycisk.

Jednym z niewielu stałych tematów w czasie, kiedy nie było ze mną bloga, było to, co kiedyś wpiszę w karcie o łacińskiej nazwie, takiej co ma też twoje nieudane zdjęcie 3,5x4,5cm i datę urodzenia.

Może będę dobierać ramy do nieznanych dzieł nieznanego artysty w nieznanej galerii w jeszcze bardziej nieznanej dzielnicy albo będę tym głosem w niemieckich pociągach, który mówi, po której stronie stanąć do wyjścia? Może będę wymyślać wariackie nazwy dla odcieni szminek i palet cieni do powiek czy projektować wzory na plastry dla dzieci? A kto porządkuje nazwiska przy napisach końcowych filmu? Czy mogłabym doradzać Pani z -6,5 dioptrii, w których oprawkach jej do twarzy? Na razie zastanawiam się tylko jak, szanując prawa autorskie, rozpocząć produkcję takich koszul.

4 maja, kiedy mój organizm zastanawiał się jak strawić porcję hummusu dla czteroosobowej rodziny i pudełko czekoladek z aromatami nieidentycznymi z naturalnymi, na ogródkowym kocu i z kocią sierścią w szklance lodowatej wody, przypomniało mi się jak pewna kosmicznie ważna i inteligentna osoba powiedziała mi
Nie będziemy "ważne", ale wielkie.
Więc zróbmy sobie niespodziankę. Tu i w każdej innej sprawie, na której myśl cierpną zmysły.

A innym, na przykład takim kosmicznie ważnym, zróbmy to ciasto. Nawet jeśli mieli urodziny prawie trzy tysiące godzin temu i prawie 166km ode mnie.




To nie jest pseudocukierniane ciasto, które się zje, zagryzie i zapomni. To brownies w wersji rozszerzonej. Tort, po którym szuka się wyjścia z pokoju ekstazy. I jest cholernie prosty.

Tort czekoladowy z mascarponowym kremem

ciasto:
przepis z bloga Verdade de sabor: 250 g dobrej jakości gorzkiej czekolady, posiekanej
 175g miękkiego masła130 g ciemnego brązowego cukru4 duże jajka80 g mąki pszennej (lub ulubionej dowolnej, np. orkiszowej)20 g skrobi kukurydzianej3/4 łyżeczki proszku do pieczenia50 g kakao100g mąki migdałowej
szczypta soli 3 niewielkie, kwadratowe foremki lub tortownice o śr.18cm* wysmarować masłem i wyłożyć dno papierem do pieczenia.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej lub (bardzo ostrożnie) w mikrofali.
Masło z cukrem utrzeć na puszystą masę. Stopniowo, jedno po drugim, wmiksować jajka i łyżkę mąki. Dodać rozpuszczoną i lekko przestudzoną czekoladę, połączyć. Pozostałą mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, skrobią, kakao, szczyptą soli i zmielonymi migdałami/mąką migdałową. Wmieszać delikatnie do maślanej masy. Ciasto rozdzielić na 3 części, rozłożyć do foremek, wyrównać powierzchnię. Piec w 160'C 35-60 minut, do czasu aż powierzchnia stanie się twarda, ale wbity patyczek pozostanie lepki. 
Przed składaniem warstw każdy blat kompletnie ostudzić (można przygotować dzień wcześniej). 
krem:
250g mascarpone
300ml śmietany kremówki, dobrze schłodzonej
cukier puder do smaku (u mnie około 4 czubatych łyżek, ale warto stopniowo próbować i dodawać)

mały słoiczek ulubionej konfitury, dżemu (u mnie domowy malinowy)

do nasączenia:
1/2 szklanki kawy/ słabej czarnej herbaty/ amaretto/ likieru/ rumu;
dowolna kombinacja powyższych

Mascarpone wymieszać dokładnie z cukrem. Śmietankę ubić na sztywno i w trzech turach, delikatnie połączyć z mascarpone.
Najgrubszy blat nasączyć, dokładnie rozsmarować na nim konfiturę. Wyłożyć 1/3 kremu. Powtórzyć z kolejnym blatem. Ostatnie ciasto połączyć nasączoną warstwą do kremu. Lekko docisnąć.  Wierzch i boki posmarować dokładnie pozostałym kremem. Dowolnie ozdobić: u mnie maltesersy i skromna ilość posypki. Schłodzony można oblać czekoladą. Przed podaniem wstawić na kilka godzin do lodówki i tam przechowywać.

*jeśli nie macie identycznych foremek lub piekarnik nie daje rady, polecam:
użycie jednej foremki o pożądanym tortowym rozmiarze i kolejnej, dwa razy większej (po upieczeniu i ostudzeniu przekroicie ciasto na pół i nikt nie zauważy)
lub
pieczcie ciasta partiami, w czasie pieczenia przechowując pozostałe ciasto w lodówce



12 komentarzy:

  1. Jak już wracać to w wielkim stylu, no nie?:D Swoją drogą to faktycznie zdążyliśmy polubić pannę Lawrence. Kto by się spodziewał.
    Dobrze Cię znowu, hm, widzieć?
    PS. Wpadłaś przelotem, czy zostajesz na dłużej?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejuuuuuuuuu..... jak dobrze, że wróciłaś i to w tak cudnym stylu :D

    U mnie wieeeeele się wydarzyło :))

    OdpowiedzUsuń
  3. radość, radość, radość! nie umiem inaczej opisać tego jak się cieszę, że wróciłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda obłędnie :)
    Super, że znów jesteś!

    OdpowiedzUsuń
  5. nie uciekaj już na tak długo. pusto tu bez Ciebie. a czekoladowościami jakoś lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj z powrotem :)
    Cudowny tort :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Holgo, nie będę oryginalna - jak dobrze, że jesteś.
    tort prezentuje się wspaniale, a ja jak zwykle próbuję się odchudzać..

    OdpowiedzUsuń
  8. Miło mi, że zostałam ponownie powitana jak zaginiona najlepsza przyjaciółka i choć mam wrażenie, że post był wynikiem zwykłego potknięcia o swój blog, obiecuję nie znikać już w tych niepewnych czasach. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. To ciacho wygląda mega, prosze o kawał!

    OdpowiedzUsuń
  10. jaka perfekcja w wykonaniu! podziwiam :)

    dodaję do obserwowanych

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowności. Jak dobrze,że można znowu Cię poczytać! Wróć na dłużej.;)

    OdpowiedzUsuń